O złości

 

Czerwona, wściekła, aktywna, rozwrzeszczana, naruszająca granice, biegająca, tupiąca nogami, nie panująca nad sobą, nie przejmująca się otoczeniem… Można by jeszcze wymieniać i wymieniać. Jaka jest złość? A no taka właśnie. Nieprzewidywalna, wybuchowa, pojawiająca się w najmniej oczekiwanym momencie.

Ale potrafi być też inna. Napięta, cicha, tłumiąca, zakazująca. Niby wszystko w porządku, a w środku się kotłuje, szaleje! Chce znaleźć ujście, ale… „Nie, nie powinnam” – myśli przestraszona złość. Boi się, że jak wybuchnie, to zaleje cały świat. Skutki będą katastrofalne i nieodwracalne. Nie może sobie na to pozwolić. Zatem chodzi po świecie, nie daje o sobie znać. Czasem tylko wymsknie jej się jakiś grymas na twarzy. Czasem coś niemiło odpowie. Zaskakuje odbiorcę. No bo przecież jak to? Taka sympatyczna zawsze była, a tu takie odburkniecie. „Coś się stało”? „Och, nie, nie. Przepraszam. Zły dzień” – maskuje wypowiedź uśmiechem.

Nie rzadko boimy się złości. Nie wiemy jak ją okazywać  w sposób akceptowalny społecznie. Tak by nie zranić drugiej osoby, ale i zawalczyć o coś dla siebie. Pozwalamy sobie na nią tylko w bardzo bezpiecznych dla nas warunkach. A przecież nie ma człowieka, który nie doświadczałby złości. Dlaczego zatem tak źle ją traktujemy? Dlaczego często nie pozwalamy jej wyjść na świat? Ponieważ jak już się sama wydostanie, to tylko nam szkodzi. A przecież jej zadaniem jest pomaganie nam. Może się to wydawać szokujące, bo faktycznie, jeśli nie gramy z nią do jednej bramki, psuje nam relacje z otoczeniem.

Jednak zastanówmy się, po co nam złość? Pojawia się w  bardzo ważnych momentach. Takich, w których coś niedobrego nas spotyka. Tam, gdzie istnieje ryzyko naruszenia naszych granic. Złość to pierwszy bastion. Alarmuje, że dzieje się coś dla nas niekorzystnego. „Hej, nie rób tego! Broń się! Nie pozwól na to!”. To bardzo ważne zadanie. Bez tego dryfowalibyśmy po morzu życia, jak żaglówka bez steru.

Gniew wysyła pierwszy sygnał: „Coś mi tu nie pasuje”. Lecz gdy udajemy, że go nie zauważamy, zaczyna kołatać coraz mocniej i mocniej. Potem wręcz dobija się waląc rękami i nogami, aż mu się uda wydostać. Dlatego warto słuchać swojej złości. Gdy się dopiero pojawia mamy jeszcze nad nią kontrolę. Możemy usłyszeć, na jaki temat Złość się do nas złości. Wtedy można się zastanowić, co mi nie pasuje w danej sytuacji, co mi szkodzi w danej relacji, co jest dla mnie krzywdzące. Moje myśli nie są skupione na powstrzymywaniu gniewu, a na tworzeniu rozwiązań. Mogę sobie wypisać „za” i „przeciw” danego zdarzenia, argumenty, itp. Gdy potrzebna jest rozmowa z kimś, warto wyjąć złość na światło dzienne: „Złości mnie, gdy (w dany sposób) się zachowujesz/ robisz to w taki sposób”. Mówienie o niej już obniża napięcie. A dla odbiorcy to jasna informacja: „Zatrzymaj się, bo tu wchodzisz nie na swój teren”.

Zatem polecam polubienie swojej Złości, swojego Gniewu. Razem możecie wiele. Osobno tylko sobie szkodzicie. Powodzenia.